Od wschodu do zachodu słońca

Nastała późna jesień, a wraz z nią konkretne chłody - całe szczęście, bo mam już dosyć widoku much i białych robaków na zwłokach. Aż do początku maja będzie spokój od nich. Dla mnie jest to czas wielokrotnie zintensyfikowanego wysiłku. O ile w ciepłej porze roku moja aktywność przy zwierzętach w terenie ograniczała się prawie wyłącznie do grzebania ich ciał, to teraz doszły do tego inne działania: walka z wnykarzami, podpatrywanie legalnych kłusowników i, co jak zapewne się domyślasz - zbieranie futer oraz mięsa - jeśli jest dość świeże.

Raczej unikam łapania wszystkich srok za ogon, tzn. kiedy zaplanuję sobie aby tego dnia jechać w poszukiwaniu potrąconych zwierząt, no to wtedy zajmuję się tylko tym. Nie wchodzę w międzyczasie do lasów np. w celu tropienia kłusownictwa, bo mi zabraknie czasu na objazd całej trasy, którą sobie ustaliłem na dany dzień. Natomiast gdy wybieram się na akcję typowo leśną, to jadę prosto do lasu, a nie kluczę po szosach. Oczywiście wiadomo, że jadąc w teren można przy okazji trafić na ofiarę wypadku - wtedy trzeba się nią zająć w pierwszej kolejności (ściągnąć skórę i pochować to, czego się nie zabierze).

Tydzień temu postanowiłem udać się nie na objazd szos ani w celu zwalczania morderców zwierzyny, lecz po to, aby znaleźć sobie dogodne miejsce, gdzie mógłbym spędzić najdłuższą noc w roku. Prawdę mówiąc, uroczysko o którym będzie mowa znałem już od bardzo dawna, a teraz odwiedziłem je tylko po to, aby się upewnić czy w ostatnim czasie nie jest ono nazbyt często penetrowane przez ludzi.
Ta wyprawa jest jednym z nielicznych przykładów kiedy odstępuję od reguły podanej w drugim akapicie. Z powodu krótkiego dnia musiałem się bardzo spieszyć w skutek czego prawie nic nie zrobiłem tak, jak się należy. Uważam jednak, że biorąc pod uwagą jej urozmaicenie warto zdać relację z tego, co się wówczas wydarzyło. Czytelnik zaś powinien odebrać ją jako obraz jednego dnia z życia teriantropa.

no image

Dziś zaczynam od odcinka na którym w skali roku jest stosunkowo mało potrąceń.

2 grudnia - początek dnia. Otwieram oczy, za oknem jeszcze ciemno. Żaden alarm nie jest mi potrzebny, bo sam potrafię obudzić się tak, jak sobie zaplanowałem. Ręka błądzi po dywanie w poszukiwaniu telefonu. Wiem, że leży obok na podłodze - tam gdzie go kładłem przed snem. Na wyświetlaczu 5:50. Muszę jeszcze chwilę poleżeć aby oddalić resztki sennych majaków. To nie może trwać zbyt długo, bo im bardziej zwleka się ze wstawaniem, tym trudniej się do tego zmusić, a nawet można powtórnie zasnąć! Powoli wychodzę spod futer. Opornie mi to idzie, bo w nocy rozprażyłem się w nich, a w pokoju jest trochę chłodno... Wreszcie stanąłem na nogi. Podchodzę do biurka, zapalam lampkę - uderza mnie nagły rozbłysk. Przez chwilę czuję się jak pijany, do czasu aż oczy przywykną do światła. Idę do łazienki przemyć się i związać włosy. Zakładam ubranie, które naszykowałem poprzedniego dnia. Jeszcze tylko troczę nóż do paska, telefon w kieszeń i jestem prawie gotowy do wyjścia. Biorę plecak z resztą potrzebnych rzeczy by po chwili zejść do kuchni na żer, lecz niebyt obfity - wczesnym rankiem nigdy nie mam dobrego apetytu. Na drogę, o ile jest to wyprawa tylko na jeden dzień, poza dwulitrowym sokiem zwykle nie biorę nic do jedzenia. Teraz zakładam wierzchnie ubranie i schodzę do piwnicy po moją Meridę... jak zwykle zapomniałem naoliwić łańcucha. Z zatroskaniem oglądam kasetę - dwa wyłamane ząbki w 6 koronie. Kwalifikuje się do wymiany, choć jeszcze nie zgrzyta - to dobrze, zarżnę ją całkowicie starym łańcuchem.

no image

Przez 20 kilometrów był spokój, aż do tego momentu - mało brakowało, a przeoczyłbym tę smugę. Zwłok nie było nigdzie widać, ale po zaledwie jednym włosku przyklejonym do plamy udało mi się zidentyfikować lisa.

7:00 - robi się szaro. Wsiadam na rower i w drogę. Temperatura wynosi 1 stopień na plusie, a na twarzy czuć umiarkowany wiatr. Jest mi ciepło, choć pod spodem mam na sobie tylko dwa swetry oraz podwójne kalesony. Na zewnątrz Harkila Norfell (zestaw z membraną HWS) całkowicie blokuje wiatr, a to skutecznie zapobiega utracie ciepła. Rękawiczki i buty z membraną gore, tylko czapka zwykła, ale to nic, bo jest kaptur.
Jadę przez senne miasteczko co jakiś czas mijając skulone ludzkie postacie. Po kilkunastu minutach docieram do drogi krajowej, która przecina tory kolejowe, a dalej biegnie w las. Przeszło 6 km trasy przez środek Puszczy, a mimo to nie ma tam zbyt wielu potrąceń zwierzyny, zwłaszcza zimą. W tym roku na tym odcinku samochody zakatrupiły jednego łosia, lisa, kuropatwę, kilka saren, ze dwie kuny i trochę mniejszego drobiazgu. Za lasem zaczynają się pola (5 km) - na nich też średnio, ofiarami są głównie sarny w lecie. Dalej jest miasto powiatowe, a za nim, w kierunku północnym wychodzi kolejny fragment drogi krajowej od której zacząłem tę podróż - ona też przecina lasy. Ruch na tej arterii panuje o wiele większy niż na poprzednim jej odcinku - z racji tego, że jest to wylot na Warszawę. Kiedy już tam dotarłem mogłem na poważnie spodziewać się, że coś znajdę.

no image

Zgodnie ze swoim zwyczajem - o ile nie ma ciała przy jezdni - wchodzę dalej w las... i tak jak przewidywałem, lis był w krzakach przeszło 10 metrów od drogi. Sam tam nie doszedł. Ktoś go schował zapewne z myślą późniejszego zabrania. Już kilka razy spotkałem się z takimi "chętnymi".
Ściągnąłem z niego skórę, ale nie robiłem zdjęć aby mu dodatkowo nie odbierać godności.

Jednak na dystansie 7 kilometrów nie trafiłem na nic godnego uwagi. Czasem tak bywa, że jedzie się cały dzień i wszystko na marne. Ale nie wolno żywić nadziei na pozytywny rezultat poszukiwań, tzn. przywoływać śmierć zwierzęcia, bo coś takiego jest bardzo nie fair. Ja tylko liczę na to, aby jeśli już do tego dojdzie, ich zwłoki przypadły na mnie.
Dojeżdżam do wiaduktu nad linią kolejową. U jego podnóża na asfalcie dostrzegam krwawą smugę - niezbyt wyraźną, ale świeżą. Mimo iż nie widać nigdzie ofiary staję na poboczu by przyjrzeć się jej z bliska. Po kilku chwilach wypatrzyłem jeden włos, który niezbicie należał do lisa. Skoro zwłok nie było, to znaczy że albo ktoś ukrył je nieopodal, albo od razu zabrał - co w przypadku drapieżników praktycznie nie zdarza się, a jeśli już, to ludzie odcinają im najwyżej tylko ogony. Postanowiłem spenetrować okoliczne zarośla. Jak coś podejrzewam, to zazwyczaj mam rację - odkryłem go w krzakach, kilkanaście metrów od jezdni. Ktoś miał ochotę na futerko. Ale się zdziwi jak wróci po niego - pewnie pomyśli, że lis zmartwychwstał! Takich przypadków miałem więcej - najczęściej z sarnami ukrytymi pod gałęziami, w przepustach albo dołach. Kilka razy dane mi było też osobiście spotkać "pierwszych' znalazców, którzy pojawili się by zabrać ukryte zwłoki - i z takimi gośćmi trzeba jakoś sobie radzić.

no image

Rezultat pośpiechu: w trakcie skórowania nóż spadł mi na palec. Pozornie nic nie znaczący wypadek, który jednak rychło może zaprowadzić mnie do innego wymiaru...

Lisa wziąłem pod pachę po czym ruszyłem z nim w głąb lasu, w miejsce, którego nie było widać z drogi. Obejrzałem go dokładniej aby zorientować się jakie ma uszkodzenia, potem przystąpiłem do jego skórowania. Najwięcej czasu zajmuje ściąganie jej z nóg. Ponieważ obieranie łapek (palców), a także ogona jest czasochłonne, dlatego odciąłem je w stawach i zabrałem razem ze skórą - zajmę się nimi na spokojnie w domu. Mimo to czas mnie ponaglał, po prostu nie chciałem zbyt długo trwać w jednym punkcie... chwila nieuwagi i przejechałem ostrzem po palcach, co prawda niezbyt głęboko, ale wystarczyło aby poleciała krew. Jeśli wściekliźnie coś się we mnie nie spodoba, to "Żegnam cię, mój świecie wesoły". Od tamtej pory minął ponad tydzień i dziś kiedy piszę ten tekst nic się nie dzieje, więc chyba mój czas jeszcze nie nadszedł.

no image

Nawet myszołów miał pecha tego dnia.

Resztę zwłok lisa pogrzebałem w tamtym miejscu, pod mchem i gałęziami. Zapewne w nocy przyjdą kuny. "Pochowają" go po swojemu... no cóż - naturalna kolej rzeczy. Futerko wkładam do plecaka i dalej w drogę. Trochę marzną mi palce, bo nie zakładałem rękawiczek na zatłuszczone i okrwawione dłonie. 4 kilometry dalej skręciłem na wiejski cmentarz położony na rogatkach sporej miejscowości. Tam pod ujęciem wody obmyłem ręce. Cieszę się, bo znów mogłem założyć rękawiczki, wszak jazda bez nich na zimnie może poskutkować zapaleniem stawów - to nie są przelewki!
Następną ofiarę wypatrzyłem po pokonaniu 3 kilometrów, jadąc ciągle tą samą drogą, która przecinała mały lasek pośród pól. W rowie leżał duży ptak. Z daleka wyglądał jak puszczyk, ale kiedy podszedłem bliżej okazało się, że to był myszołów. Przeniosłem go trochę dalej od drogi i ruszyłem dalej.

no image

Spóźniłem się o jakieś półtora miesiąca.

Niespełna 200 metrów od poprzedniego miejsca ujrzałem szczątki lisa - same kości i fragmenty futra. Leżą tam od co najmniej miesiąca. Następnym razem pozbieram je i zaniosę w bardziej odpowiednie miejsce. Z przenoszeniem kości nie ma problemów. Gorzej jest z rozkładającymi się zwłokami - szczególnie latem. Trzeba odwracać głowę aby nie widzieć robaków oraz wstrzymywać oddech, bo inaczej straszliwy fetor porazi nos. Wtedy czuć go jeszcze długo po wyjściu z jego zasięgu.

no image

Coś ocierało się o tę sosnę rosnącą na szczycie wydmy. Powyżej "zeszlifowanej" kory widać niecodzienne znaki.

Lisie kości to było ostatnie znalezisko w tym dniu. Została mi jeszcze 1/3 drogi do pewnego uroczyska, które stanowiło cel tej wyprawy. Mógłbym przebyć ją szybciej jadąc polami na przełaj, ale postanowiłem kontynuować podróż asfaltówką, a nuż coś jeszcze znajdę - tak wtedy myślałem.

no image

Gdyby nie fakt, że w tych rejonach nie ma niedźwiedzi byłbym skłonny uwierzyć, że to ich robota.

Koniecznie potrzebowałem znaleźć sobie dobre miejsce na celebrację przesilenia zimowego - już niedługo! Jest to najdłuższa noc w roku, która daje okazję do kontemplacji duchów zwierząt. Na czym to dokładnie polega - napiszę niebawem. Odpowiednia placówka jest jednym z kilku warunków, które trzeba spełnić aby w ogóle mówić o ich oglądaniu, a nie tylko wyczuwaniu ich obecności. Najważniejszym kryterium jakie musi spełniać, to naturalność otoczenia - żadnych budynków, utwardzanych dróg i innych sprzecznych z naturą obiektów. Odległość między nimi a punktem w którym będzie się dokonywać rytu musi być na tyle duża, aby tłumiła wszelkie antropogeniczne dźwięki np. szum samochodów. Co prawda w nocy jest ich mniej, ale jeśli już powstaną, to potrafią nieść się kilometrami. Odgłosy psów są wkurzające. Łatwiej znaleźć las w którym nocą nie słychać warkotu pojazdów, niż tej zarazy, której wszędzie jest pełno. Osobnym problemem są buczenia samolotów odrzutowych - latają także w nocy i słychać je nader dobrze, a to rozprasza aurę... Nie jest łatwo naocznie doświadczyć zwierzęcej Energii życiowej. Do tego potrzeba wiele wysiłku: przede wszystkim szczera zwierzołacza egzystencja. Następnie godne miejsce, krew martwego zwierzęcia i futrzany strój. Pierwszy warunek jest najważniejszy. Jeśli nie jest spełniony, to cała reszta w niczym nie pomoże.

no image

Kanał, który od północy i wschodu broni dostępu do podmokłego i dość rozległego terenu.

Ze swojego domu mam niecały kilometr do dużego kompleksu leśnego. Niestety, ale jest on poprzecinany drogami krajowymi i wojewódzkimi na których panuje duży ruch. Warkot samochodów roznosi się po nim bardzo daleko. Na dodatek od jego południowej strony ciągnie się dwutorowa linia kolejowa. Pociągi chodzą tam całą dobę, a huk który generują słychać nawet z 4km w środku Puszczy. W lesie z takim otoczeniem można kontemplować Pełnię Księżyca, ale nie duchy zwierząt. W związku z tym nie było innej rady jak tylko udać się tam, gdzie jeszcze można poczuć się w całkowitym oderwaniu od cywilizacji.

no image

Zwierzęta korzystają z tego przejścia od pokoleń.

Uroczysko o którym teraz piszę leży przeszło 40 km ode mnie. Ma ono postać rozległych mokradeł w pobliżu których nie ma głównych dróg ani linii kolejowych. Późną nocą nie docierają tam żadne irytujące dźwięki. Od zachodu i południa otacza je co najmniej kilometrowa, nieprzebyta gęstwina rosnąca na bagnistym gruncie. Rubież północna to zarośla posiekane łąkami, a od wschodu jest częściowo podmokły las - te odcinki dodatkowo odgradza kanał odwadniający. Nie da się tam wjechać samochodem. Nikt też nie prowadzi gospodarki leśnej ani rolnej na tym terenie.

no image

W oddali podłużne wzniesienie położone wśród bagien. Tego dnia szukałem dogodnego podejścia w tamto miejsce. Na szczęście nie znalazłem łatwych ścieżek, a to oznacza, że nikt nie będzie się tam kręcił po nocach. Dla zwierzołaka jest ono prawie idealną placówką gdzie można osiągnąć mistyczną ekstazę. Nie podaję jej lokalizacji, bo nie chcę aby któryś z moich licznych wrogów przypilnował i odstrzelił mnie przed czasem

Tylko od wschodu na jego granicy stoi ambona do której prowadzi jedyna kładka. Ponieważ nie można podjechać pod nią autem, dlatego podejrzewam, że służy tylko do obserwacji zwierząt. Kręciłem się po okolicy by sprawdzić czy gdzieś dalej znajdują się podobne przejawy myśliwskiej działalności. Ze względu na niedostępność uroczyska i wynikające z tego tytułu problemy z transportem zwłok, raczej nikt nie poluje tam po nocach. Najwięcej czasu zajęło mi precyzyjne ustalenie miejsca, w którym dokonam rytuału.

no image

Widok na uroczysko od północy.

no image

Kawał prostej szosy przecinającej Puszczę. Niektórym kierowcom nogi robią się bardzo "ciężkie" na takich odcinkach... później pretensje do zwierząt, że jest ich za dużo, że nagle wybiegły przed maskę itd.

no image

Pod koniec dnia rozejrzałem się jeszcze chwilę za wnykami lecz znalazłem tylko fragmenty sarniej skóry sprzed co najmniej 2 tygodni.

Późnym popołudniem udałem się jeszcze w jedno miejsce, które wykazuje cechy kłusowniczej placówki. Słońce chyliło się ku zachodowi, dlatego nie było zbyt wiele czasu na jej dokładne sprawdzenie. Szedłem przed siebie nie klucząc zbytnio między drzewami. Wnyków nie znalazłem, ale za to w pewnym momencie trafiłem na fragmenty sarniej skóry. Włos luźno z niej wychodził, a to znaczyło, że leżała od co najmniej 2 tygodni. Trudno powiedzieć, co lub kto uśmiercił to zwierzę... Powoli zaczęło się ściemniać, a do domu kawał drogi.

no image

Zwykle jest tak, że jak wyjadę gdzieś wczesnym rankiem, to wracam już po ciemku. Latarka skierowana jest zawsze w prawo - w wiadomym celu:]

Jeśli uda się wyjść cało z manowców, to można połowicznie uznać dzień za udany. Drugą połową jest uniknięcie potrącenia przez samochód kiedy się jedzie rowerem szosą po ciemku. Wspólną cechą bardzo wielu kierowców jest pośpiech, ale gdzie tu się spieszyć i za czym? Ryzykowne wyprzedzanie to prawdziwa zmora polskich dróg - jest to coś, czego się bardzo obawiam, dlatego nigdy nie mam pewności czy cało wrócę do domu.


Бeria, 11 grudnia 2019г.